24 kwietnia, 2012

Sos koperkowy

To taki nasz domowy ulubieniec.;)



Składniki:


jogurt naturalny (gęsty)
siekany koperek
czosnek - kilka ząbków
sól, pieprz

opcjonalnie 1 - 2 łyżki majonezu

Najchętniej do sosów używam jogurtu greckiego z Lidl'a (pojemność 400 ml), albo mieszankę jogurtów: greckiego i naturalnego. Koperek jest w dużych ilościach (nawet 3 - 4 łyżki stołowe), podobnie jak i czosnek. Zapasy siekanego, mrożonego koperku zimą - to norma.:)
Składniki mieszam, doprawiam do smaku solą i pieprzem. Czasem dodaję majonez, wtedy smak sosu jest nieco inny, może pełniejszy, ale za to kaloryczny:).
W naszym domu lubimy sos koperkowy ze względu na wszechstronność wykorzystania.:) Pasuje do mięsa, warzyw, pizzy czy ryby.

Życzę smacznego!:)

Tomek


Złości mnie fakt, że jakoś dajemy plamę jeśli chodzi o urodziny Tomeczka.

W sobotę skończył 4 latka. My oczywiście mamy "obsuwę" i planujemy świętowanie dopiero w tym tygodniu. Nawet mu nic nie powiedzieliśmy. A Weronice i Wojtkowi kazaliśmy się nie zdradzić.
Z tortem też pójdę "na żywioł" bo nie mam na ten moment pomysłu. Mam tylko nadzieję, iż przyjdzie mi taki pomysł na ten tort, że sama przed sobą się zrehabilituję...

Oto jak nasz nieświadomy niczego już czterolatek wyglądał w dniu swoich urodzin...


A tutaj takie małe wspomnienie, dzień gdy kończył trzy latka...


...dwa...


...roczek...


...i dzień, w którym przyszedł na ten świat...


...wspomnienia bezcenne. :)

Jeśli kiedyś zbierze mnie na wspominki porodowe, to opowiem jak to z każdym naszym Skarbem było.

18 kwietnia, 2012

Misja pies

Wczoraj, wracając z chłopcami z przedszkola przeżyliśmy przygodę.
W sumie niewielką, ale był pretekst, by później porozmawiać z dziećmi o odpowiedzialności za własne zwierzęta.;)

Gdy dochodziliśmy z chłopcami do klatki, spotkaliśmy psa (a dokładniej suczkę - jednak pozwolę sobie opisując całe zdarzenie używać określenia "pies"). Jako, że nie bardzo znam się na rasach psów - jestem zdecydowanie kociarą - mogłabym tego psa określić jako dogowato - wyżłowatego, młodego (niespełna rocznego) szczeniaka. Był bez obroży, wyglądał jakby kogoś szukał, miał zachowanie takie lekko rozdwojone, bo chciał podejść do mijanych osób, a jednocześnie ewidentnie bał się.
Ja natomiast obawiałam się o dzieci. Mam ograniczone zaufanie do znajomych psów (z powodu własnych doświadczeń), a ten był nieznajomy, a ja byłam z trójką dzieci - z czego dwójka jest biegająca.
Wojtek akurat miał zadanie, by wyrzucić do kosza zużytą chusteczkę higieniczną. Oczywiście w stronę kosza przemieszczał się biegnąc. Tenże pies zaczął za nim biec. Mnie to oczywiście zaniepokoiło.
Zazwyczaj, gdy jakiś obcy pies (bez kagańca) kręci się koło mnie, to od razu mam wizje, jak nagle łapie mnie za nogę, czy rękę.;) Tutaj oczywiście też chodziły mi myśli w stylu "Jeśli się przestraszy, kogo zaatakuje, mnie czy dzieci?".
Jednak było coś w tej psinie, że poczułam, iż trzeba jej pomóc. Pierwszy ruch, to telefon na Straż Miejską. Tam pan dyżurny od razu zareagował, dopytał skąd dzwonię i powiedział, że zgłosi sprawę schronisku dla zwierząt. Minęło jakieś pięć minut, a ja - nieco niecierpliwa w takich sytuacjach - pomyślałam sobie, że zadzwonię jeszcze raz na Straż, i poproszę o numer do schroniska, to zawsze będę mogła coś bezpośrednio przekazać (np. dokładne miejsce, gdzie jesteśmy).
W międzyczasie właściciel pobliskiej "Żabki" poratował mnie kawałkiem kiełbasy dla psa. Karmiłam go maleńkimi kawałkami, ale sposób w jaki psinka jadła mówił sporo. Akurat skończyłam karmić psa, gdy moje najstarsze dziecię wróciło z wycieczki szkolnej. Przyszło jeszcze kilkoro dzieci bawiących się na podwórku, a pies zaczął panikować. Zatem "rozdzieliłam zadania", czyli poinstruowałam jak mają się zachowywać no i zadzwoniłam do schroniska.:) Pan, z którym rozmawiałam (bardzo sympatyczny z resztą) zapewnił mnie, że za jakieś pięć minut już będzie, a ja podałam mu nasze dokładne namiary.
Po kilku minutach podjechał samochód ze schroniska, przy okazji dowiedziałam się gdzie ono jest i co ciekawe, okazało się, że dosyć blisko od nas. Schronisko nazywa się FAUNA.
Nasza wystraszona psinka najpierw zbliżyła się do pana ze schroniska, nawet musnęła go językiem po dłoniach i... uciekła na dosyć sporą odległość.
Po chwili rozmowy, dostałam przywilej założenia pieskowi smyczy. Zaczęłam go wołać i chyba dzięki wcześniejszej kiełbasie przyszedł.:) Z pewnym lękiem, ale i z sukcesem nałożyłam mu tę smycz. Co ciekawe, jak zaczęłam to robić, on zaczął się zachowywać tak, jakby znał to ustrojstwo. Wygląda na to, że ten pies był w jakimś domu zanim znalazł się na ulicy. Tajemnicą pewnie pozostanie pytanie, czy znalazł się na ulicy bo uciekł, czy po prostu ktoś się go pozbył.

W każdym razie, po założeniu smyczy, dzieci które przyglądały się całej akcji, dostały pozwolenie na delikatne pogłaskanie pieska po głowie, co ochoczo wszystkie uczyniły. Po czym psina została zapakowana do samochodu, Pan ze schroniska pożegnał się i odjechali.

Temat psa nie umiera. Śledzimy stronę schroniska, czy aby nie pojawił się wśród psów do adopcji. Sami go przygarnąć nie damy rady, ale chcielibyśmy wiedzieć, co się z nim dalej stanie.

16 kwietnia, 2012

Dwa sosy do jajek

Sos Tatarski

Składniki:

ogórek konserwowy (1 większy lub 2 małe)
parzone pieczarki (3 lub 4 szt.)
majonez
jogurt naturalny (gęsty)

Ogórek konserwowy i pieczarki pokroić w drobniutką kostkę. Majonez wymieszać z jogurtem 1:1, dodać do posiekanych składników. Odstawić, by przegryzły się składniki.
Można również dodać drobno posiekaną natkę pietruszki, albo kapary. Ja kaparami dodaję bardzo rzadko. Wolę zwykłą wersję.


Sos majonezowo - musztardowy

Składniki:

majonez
musztarda sarepska (według mnie najlepsza)
jogurt naturalny (gęsty)

W tym sosie wystarczy wymieszać poszczególne składniki. Proporcje są następujące: przy 2 łyżkach majonezu 1 łyżka jogurtu i 1 pełna łyżeczka musztardy.
Można posypać go posiekanym świeżym szczypiorkiem.

Oba sosy są bardzo proste w wykonaniu i jednocześnie smaczne - zarówno do jajek, jak i wędlin. Smacznego!:)

Sałatka z porem, jajkiem i pieczarkami


Składniki:


por (średniej grubości około 15 - 20 cm długości)
jajka (4 szt.)
ogórek konserwowy (2 - 3 szt.)
pieczarki (6 - 8 szt. średniej wielkości)
groszek konserwowy (puszka)
majonez i jogurt naturalny (gęsty) w proporcji 1:1 lub 1:2
sól i pieprz

Przygotowanie jest bardzo proste. Pieczarki parzymy około 5 - 7 minut we wrzątku (lekko osolonym), tak by były jeszcze chrupkie i sprężyste. Wszystkie składniki kroimy w kostkę, dodajemy rozrobiony z solą i pieprzem majonez i jogurt. Całość mieszamy, odstawiamy na niedługi czas, by się nieco przegryzło.

Życzę smacznego!:)

Schab wielkanocny

W tym roku na Wielkanoc zrobiłam schab faszerowany. Zainspirowałam się się przepisem znalezionym w sieci, lecz nieco go zmodyfikowałam.

Efekt mojej pracy widać poniżej.:)



Pisanki

W Wielką Sobotę rano robiliśmy tradycyjną metodą pisanki. Robiliśmy je sposobem mojej śp. Babci Luci.

Specjalnie przygotowanym pisakiem zrobionym z patyczka i metalowej maleńkiej rureczki (patyczek a na nim metalowy aglet - wersja oryginalna), która była maczana w wosku, po czym pisaliśmy po skorupce różne wzorki.

Wosk musi być dobrze rozgrzany, płynny. Jedną z ciekawostek jest informacja, że najlepszy do tego jest WOSK PSZCZELI, którego my niestety w tym roku nie mieliśmy (ale za rok już będę przygotowana :)!).

Weronika i Wojtek głównie zajmowali się tą czynnością, Tomek uznał, że "nie i koniec". No, ja też zrobiłam maleńką próbkę umiejętności.

Zapału było wiele, efekt końcowy był nieco inny niż oczekiwaliśmy, ale nie poddajemy się. Praktyka czyni mistrza, więc za rok kolejna próba.


Pisanki barwione był farbką powstałą z wygotowanych obierek cebulowych (były zbierane przez ponad pół roku).



Kolor docelowy to od pomarańczowego przez rudy, aż do brązu - w zależności od długości "namaczania" pisanek. Najciemniejsze wychodzą, gdy są gotowane w obierkach. Bo można jajka ugotować wcześniej i potem tylko chwilę je pomoczyć w barwniku.

Jak na złość, nie mamy porządnego zdjęcia pisanek po kolorowaniu. Jedynie koszyczek "święconka" ma maleńką próbkę tego co między innymi nam wyszło.


Taki nieco spóźniony akcent Wielkanocny.:)



13 kwietnia, 2012

Życie to nie bajka

Wczoraj, gdy rozwieszałam pranie Wojtek powiedział do mnie:

- Wiesz mama, ja sobie uświadomiłem, że życie to nie bajka.

Powaga z jaką to mówił lekko mnie rozbawiła, ale nie dałam po sobie niczego poznać, tylko zapytałam co ma na myśli. Na co mój syn stwierdził, że on do tej pory myślał, że jego życie jest jak BAJKA, ale niedawno zorientował się, że tak nie jest. I jest mu teraz gorzej z tą myślą żyć (!), bo w bajce to więcej można, a w normalnym życiu to już tak wesoło nie jest. Jest o wiele trudniej i smutniej...
Gorzka refleksja, aż mi serducho ścisnęło - to dopiero 6 latek.
Pocieszyłam go, że to, jakie nasze życie jest i będzie, w dużej mierze zależy od nas i do tego jak będziemy postępować, ale owszem, nie wszystko będzie można robić tak jak w bajce.

Po chwili dodał, że jednego to jest pewien, mianowicie, że nawet jak dorośnie, to z Kubą będą mieli doskonały kontakt, bo Kuba to jest jego przyjaciel, a nie zwykły kolega.

Zastanawiam się skąd go wczoraj wzięło na takie refleksje. Wydarzyło się to po powrocie z przedszkola, dlatego podejrzewam, że musiała się odbyć jakaś rozmowa z innymi dziećmi na zbliżony temat.


Grzech

Nasze pierworodne dziecię w klasie ma jedną ze swoich przyjaciółek.
Dziewczynki spotykają się co jakiś czas po szkole, by się wspólnie pobawić. Ostatnio Wercia była u Paulinki.
Dwa dni temu, w trakcie rozmowy telefonicznej, mama Paulinki zapytała mnie, czy mówiła mi już o grzechu. Nieco zaciekawiona powiedziałam, że nie.
Wszyscy wiemy, że w trakcie zabawy, dzieci zazwyczaj dużo rozmawiają. W pewnym momencie tata Paulinki usłyszał jak moje dziecko mówi:
- No, a ja mam grzech nieczystości.
Zaczął się zatem przysłuchiwać rozmowie prowadzonej przez dziewczynki. (Rozmawiały na temat spowiedzi i grzechów - temat na topie, bo niebawem pierwsza spowiedź w ich życiu.)
P. zapytała jaki to grzech bo ona to nie wie czy go ma. Na co moje dziecię odpowiedziało, że ona to ma "ten" grzech, bo mama jej mówi, że ma brudno, jak nie chce jej się sprzątać w pokoju. Zatem to jest na pewno grzech nieczystości... :)
Po takim stwierdzeniu, Paulinka ponoć doszła do wniosku, że w takim razie ona też ma taki grzech.

Cóż...
Wiemy już z mamą Paulinki, o czym będziemy musiały wspomnieć przygotowując nasze pociechy do spowiedzi...:)

05 kwietnia, 2012

Obiecanych wspomnień odrobina

Drugi tydzień ferii - wspomnienie. Jaki był?

Wróciliśmy ze Szklarskiej i zaczęliśmy się ogarniać. Mrozy trzymały cały czas, więc w rodzinnej atmosferze i domowym spokoju czekaliśmy na spadek temperatur i planowaliśmy szaleństwo na sankach i ewentualny - jednodniowy, wyjazd w góry na narty.

W środę przed południem zadzwoniła do mnie Aga i z rozpaczą w głosie powiedziała, że Konrad miał wypadek. Nie wiedziała jeszcze nic. Coś mnie podkusiło i wrzuciłam od razu zapytanie do przeglądarki. Trafiłam na "świeży" link do zdjęć z wypadku. (Dostęp do informacji czasem może być jak przekleństwo.) Samochód wyglądał masakrycznie. Oto informacja jaką znalazłam.

Jak zobaczyłam zdjęcia to zamarłam, co jeszcze bardziej przeraziło Agnieszkę. Szybki podgląd tekstu i dobra informacja - Konrad żyje, był przytomny gdy zabierały go służby medyczne do szpitala.

Około 2h niepewności co z nim i wreszcie jakieś dobre informacje. Wyszedł cało z wypadku, samochód całkowicie skasowany. Wszystkie osoby, które widziały zdarzenie i to, co pozostało z samochodu komentują, że to cud. Mogła być tragedia. Bogu dzięki, że tak się nie stało! Chwila rozmowy z Agą i szybka decyzja. Za kilka minut stoję już na przystanku i czekam na autobus do Katowic, potem w pociąg do Warszawy, szybka przesiadka i już jadę do Siedlec.

Kolejne dni były intensywne, ale naznaczone radością, że Konrad wyszedł cało ze zdarzenia. Radość dla mnie - mogłam spędzić trochę czasu z dziećmi siostry i szwagra. Poza tym, przyłożyłam rękę do stroju na bal przebierańców i Jaś miał kolczugę do stroju rycerza. Wyglądał zachwycająco i był pełen dumy i radości z faktu, że jest rycerzem. Oto jak się prezentował:

Konrad ledwo chodził. Ale to nie dziwne, po takim zdarzeniu będzie potrzebował czasu by organizm doszedł do siebie. Fizyka swoje zrobiła. Dochodzić do siebie musi. Absurdem jest podejście - najogólniej mówiąc „służby zdrowia” – ale o tym nie mam ani siły ani ochoty się teraz rozwodzić.

Do domu wróciłam w sobotę późnym wieczorem. Krzyś miał pracowite dni, bo był sam z dziećmi. Ponoć Marcinek raczkował po całym domu i wołał "mama, mama, mama" - jak to słyszałam to serducho mi się ściskało. Starsze dzieci też tęskniły, ale z nimi mogłam przez telefon pogadać.

I tyle wspomnień.

Za to jest każdego dnia wdzięczność Bogu, że Anioł Stróż tak pięknie rozpostarł nad nim skrzydła.:)