Wczoraj, wracając z chłopcami z przedszkola przeżyliśmy przygodę.
W sumie niewielką, ale był pretekst, by później porozmawiać z dziećmi o odpowiedzialności za własne zwierzęta.;)
Gdy dochodziliśmy z chłopcami do klatki, spotkaliśmy psa (a dokładniej suczkę - jednak pozwolę sobie opisując całe zdarzenie używać określenia "pies"). Jako, że nie bardzo znam się na rasach psów - jestem zdecydowanie kociarą - mogłabym tego psa określić jako dogowato - wyżłowatego, młodego (niespełna rocznego) szczeniaka. Był bez obroży, wyglądał jakby kogoś szukał, miał zachowanie takie lekko rozdwojone, bo chciał podejść do mijanych osób, a jednocześnie ewidentnie bał się.
Ja natomiast obawiałam się o dzieci. Mam ograniczone zaufanie do znajomych psów (z powodu własnych doświadczeń), a ten był nieznajomy, a ja byłam z trójką dzieci - z czego dwójka jest biegająca.
Wojtek akurat miał zadanie, by wyrzucić do kosza zużytą chusteczkę higieniczną. Oczywiście w stronę kosza przemieszczał się biegnąc. Tenże pies zaczął za nim biec. Mnie to oczywiście zaniepokoiło.
Zazwyczaj, gdy jakiś obcy pies (bez kagańca) kręci się koło mnie, to od razu mam wizje, jak nagle łapie mnie za nogę, czy rękę.;) Tutaj oczywiście też chodziły mi myśli w stylu "Jeśli się przestraszy, kogo zaatakuje, mnie czy dzieci?".
Jednak było coś w tej psinie, że poczułam, iż trzeba jej pomóc. Pierwszy ruch, to telefon na Straż Miejską. Tam pan dyżurny od razu zareagował, dopytał skąd dzwonię i powiedział, że zgłosi sprawę schronisku dla zwierząt. Minęło jakieś pięć minut, a ja - nieco niecierpliwa w takich sytuacjach - pomyślałam sobie, że zadzwonię jeszcze raz na Straż, i poproszę o numer do schroniska, to zawsze będę mogła coś bezpośrednio przekazać (np. dokładne miejsce, gdzie jesteśmy).
W międzyczasie właściciel pobliskiej "Żabki" poratował mnie kawałkiem kiełbasy dla psa. Karmiłam go maleńkimi kawałkami, ale sposób w jaki psinka jadła mówił sporo. Akurat skończyłam karmić psa, gdy moje najstarsze dziecię wróciło z wycieczki szkolnej. Przyszło jeszcze kilkoro dzieci bawiących się na podwórku, a pies zaczął panikować. Zatem "rozdzieliłam zadania", czyli poinstruowałam jak mają się zachowywać no i zadzwoniłam do schroniska.:) Pan, z którym rozmawiałam (bardzo sympatyczny z resztą) zapewnił mnie, że za jakieś pięć minut już będzie, a ja podałam mu nasze dokładne namiary.
Po kilku minutach podjechał samochód ze schroniska, przy okazji dowiedziałam się gdzie ono jest i co ciekawe, okazało się, że dosyć blisko od nas. Schronisko nazywa się FAUNA.
Nasza wystraszona psinka najpierw zbliżyła się do pana ze schroniska, nawet musnęła go językiem po dłoniach i... uciekła na dosyć sporą odległość.
Po chwili rozmowy, dostałam przywilej założenia pieskowi smyczy. Zaczęłam go wołać i chyba dzięki wcześniejszej kiełbasie przyszedł.:) Z pewnym lękiem, ale i z sukcesem nałożyłam mu tę smycz. Co ciekawe, jak zaczęłam to robić, on zaczął się zachowywać tak, jakby znał to ustrojstwo. Wygląda na to, że ten pies był w jakimś domu zanim znalazł się na ulicy. Tajemnicą pewnie pozostanie pytanie, czy znalazł się na ulicy bo uciekł, czy po prostu ktoś się go pozbył.
W każdym razie, po założeniu smyczy, dzieci które przyglądały się całej akcji, dostały pozwolenie na delikatne pogłaskanie pieska po głowie, co ochoczo wszystkie uczyniły. Po czym psina została zapakowana do samochodu, Pan ze schroniska pożegnał się i odjechali.
Temat psa nie umiera. Śledzimy stronę schroniska, czy aby nie pojawił się wśród psów do adopcji. Sami go przygarnąć nie damy rady, ale chcielibyśmy wiedzieć, co się z nim dalej stanie.
W sumie niewielką, ale był pretekst, by później porozmawiać z dziećmi o odpowiedzialności za własne zwierzęta.;)
Gdy dochodziliśmy z chłopcami do klatki, spotkaliśmy psa (a dokładniej suczkę - jednak pozwolę sobie opisując całe zdarzenie używać określenia "pies"). Jako, że nie bardzo znam się na rasach psów - jestem zdecydowanie kociarą - mogłabym tego psa określić jako dogowato - wyżłowatego, młodego (niespełna rocznego) szczeniaka. Był bez obroży, wyglądał jakby kogoś szukał, miał zachowanie takie lekko rozdwojone, bo chciał podejść do mijanych osób, a jednocześnie ewidentnie bał się.
Ja natomiast obawiałam się o dzieci. Mam ograniczone zaufanie do znajomych psów (z powodu własnych doświadczeń), a ten był nieznajomy, a ja byłam z trójką dzieci - z czego dwójka jest biegająca.
Wojtek akurat miał zadanie, by wyrzucić do kosza zużytą chusteczkę higieniczną. Oczywiście w stronę kosza przemieszczał się biegnąc. Tenże pies zaczął za nim biec. Mnie to oczywiście zaniepokoiło.
Zazwyczaj, gdy jakiś obcy pies (bez kagańca) kręci się koło mnie, to od razu mam wizje, jak nagle łapie mnie za nogę, czy rękę.;) Tutaj oczywiście też chodziły mi myśli w stylu "Jeśli się przestraszy, kogo zaatakuje, mnie czy dzieci?".
Jednak było coś w tej psinie, że poczułam, iż trzeba jej pomóc. Pierwszy ruch, to telefon na Straż Miejską. Tam pan dyżurny od razu zareagował, dopytał skąd dzwonię i powiedział, że zgłosi sprawę schronisku dla zwierząt. Minęło jakieś pięć minut, a ja - nieco niecierpliwa w takich sytuacjach - pomyślałam sobie, że zadzwonię jeszcze raz na Straż, i poproszę o numer do schroniska, to zawsze będę mogła coś bezpośrednio przekazać (np. dokładne miejsce, gdzie jesteśmy).
W międzyczasie właściciel pobliskiej "Żabki" poratował mnie kawałkiem kiełbasy dla psa. Karmiłam go maleńkimi kawałkami, ale sposób w jaki psinka jadła mówił sporo. Akurat skończyłam karmić psa, gdy moje najstarsze dziecię wróciło z wycieczki szkolnej. Przyszło jeszcze kilkoro dzieci bawiących się na podwórku, a pies zaczął panikować. Zatem "rozdzieliłam zadania", czyli poinstruowałam jak mają się zachowywać no i zadzwoniłam do schroniska.:) Pan, z którym rozmawiałam (bardzo sympatyczny z resztą) zapewnił mnie, że za jakieś pięć minut już będzie, a ja podałam mu nasze dokładne namiary.
Po kilku minutach podjechał samochód ze schroniska, przy okazji dowiedziałam się gdzie ono jest i co ciekawe, okazało się, że dosyć blisko od nas. Schronisko nazywa się FAUNA.
Nasza wystraszona psinka najpierw zbliżyła się do pana ze schroniska, nawet musnęła go językiem po dłoniach i... uciekła na dosyć sporą odległość.
Po chwili rozmowy, dostałam przywilej założenia pieskowi smyczy. Zaczęłam go wołać i chyba dzięki wcześniejszej kiełbasie przyszedł.:) Z pewnym lękiem, ale i z sukcesem nałożyłam mu tę smycz. Co ciekawe, jak zaczęłam to robić, on zaczął się zachowywać tak, jakby znał to ustrojstwo. Wygląda na to, że ten pies był w jakimś domu zanim znalazł się na ulicy. Tajemnicą pewnie pozostanie pytanie, czy znalazł się na ulicy bo uciekł, czy po prostu ktoś się go pozbył.
W każdym razie, po założeniu smyczy, dzieci które przyglądały się całej akcji, dostały pozwolenie na delikatne pogłaskanie pieska po głowie, co ochoczo wszystkie uczyniły. Po czym psina została zapakowana do samochodu, Pan ze schroniska pożegnał się i odjechali.
Temat psa nie umiera. Śledzimy stronę schroniska, czy aby nie pojawił się wśród psów do adopcji. Sami go przygarnąć nie damy rady, ale chcielibyśmy wiedzieć, co się z nim dalej stanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz