14 lipca, 2012

"Trzynastego wszystko zdarzyć się może..."

To jest aż niemożliwe, ale dzisiejszy, albo raczej już wczorajszy, dzień był pełen wrażeń.
Przesądna nie jestem, muszę tutaj od razu zaznaczyć. Trzynasty dzień miesiąca źle mi się nie kojarzy, a wręcz kojarzy mi się bardzo dobrze. :)

Noc z czwartku na piątek była ciężka. Fredek dokazywał niemiłosiernie.
Kilka słów wyjaśnienia. Fredek to nasz drugi kot - już w sędziwym wieku, ma skończone 15 lat.
Miauczał tak dokuczliwie, że zdecydowałam się na jeden z drastyczniejszych kroków - mianowicie spryskiwanie go wodą, gdy zaczyna "śpiewać". Poskutkowało. Jednak przez te jego śpiewy (które kilka razy mnie obudziły), miałam kilka zakręconych snów. Rano opowiedziałam mojemu mężowi, że między innymi śniło mi się dzisiaj, że Łatka się odnalazła. Wyglądała nieco inaczej (była bardziej biała), ale we śnie miała mordkę Łatki.

Dzień toczył się dalej.
Około dziewiątej przyszły do nas dzieci koleżanki. Byłyśmy umówione wcześniej, że posiedzą z naszymi, bo ona miała do załatwienia kilka spraw. Jako, że odbył się obiecany "domowy seans filmowy", był też popcorn do filmu, a potem jeszcze lody.:)

Wieczorem, tak około 18.30, wraz z mężem zebraliśmy się z młodszymi chłopcami i poszliśmy do sklepu na zakupy. Idąc mieliśmy niespodziewany telefon i zapowiedzianą spontaniczną wizytę kapitalnych ludzi.:) Lekko po 20.00 mieliśmy już gości.
Żartowaliśmy sobie właśnie zasiadłszy do kolacji, gdy usłyszałam pukanie. Otworzyłam drzwi, a w drzwiach stał nasz młody sąsiad, który wiedział o zaginięciu kotki. Powiedział, że w piwnicy jest znów ten kot, którego już widział wcześniej. My oboje w te pędy na dół. Z tą piwnicą już kilka razy była skucha, ale nic, zeszliśmy z latarkami w dłoniach. Nasz sympatyczny sąsiad wspomógł nas jeszcze swoją solidną latarką.
Zeszliśmy i zaczęłam nawoływać. Cisza. Nie poddawałam się i wołałam dalej. W pewnym momencie usłyszeliśmy delikatne miauknięcie. Pierwszy raz. We trójkę zamarliśmy, a ja znów zaczęłam wołać Łatkę. Zamiauczała delikatnie, a po chwili już przeciągłym głośnym miauknięciem. I kolejny raz! Wyszła mocno wystraszona w moją stronę. Oddałam latarkę, którą trzymałam w dłoni i podeszłam w jej stronę. Wtedy ta "rozkrzyczała" się na dobre. Wzięłam ją na ręce i od razu się wtuliła, choć wzrok miała mocno wypłoszony.
Nie mogłam uwierzyć! Łatka cała i zdrowa, jedynie lekko przykurzona, po trzech tygodniach od zaginięcia odnalazła się! Jest! Prawie biegłam po schodach do domu. Dzieci ucieszone, my też, ona lekko zdezorientowana, ale znów w domu.:) Dzięki Bogu!
No i czujnemu sąsiadowi.:) Teraz tylko wizyta u weterynarza, tak na wszelki wypadek odrobaczenie i oględziny.
Do tego doskonały wieczór w wyśmienitym towarzystwie i dzień jakich mało.

Zachodzę tylko w głowę co ona przez ten czas robiła, gdzie się podziewała, bo wygląda całkiem dobrze... Co mnie nie martwi, oczywiście.:)

Oby wszelkie przygody tak się kończyły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz