30 lipca, 2012

Już jesteśmy w Siedlcach

Dojechaliśmy wczoraj wieczorem.
Dokładnie o 22.50 byliśmy pod blokiem. W sumie niezły wynik, zważywszy na fakt, że mieliśmy małą "przygodę" po drodze, wymuszoną przez akcję z Wojtusiem. Ostrzegam od razu osoby wrażliwe, bo czytanie może "ruszyć"... :)
 Podróż mijała nam dosyć wolno z powodu remontów dróg i dużego ruchu. Kiedy już mieliśmy 2/3 drogi za sobą, postanowiliśmy, że zrobimy sobie przerwę - ja na kawę, dzieci jakieś frytki chrupną. I wtedy wydarzyło się coś nieprzewidzianego. Przed nami poruszał się wysłużony, zdezelowany maluch (nic broń Boże nie mam do tych samochodów! - kwestia marki, to czysty zbieg okoliczności), który potwornie smrodził. Zapach spalin i benzyny był bardzo intensywny. W jednej chwili Wojtek zakomunikował, że chyba zaraz zwymiotuje. Byłam oczywiście przygotowana do tej "ewentualności", więc woreczek poszedł w ruch, a ja błagając Wojtusia by jeszcze chwilę dał radę w lekkim niepokoju szukałam wzrokiem parkingu. Już miałam go na horyzoncie, gdy stało się!;)
Zjechaliśmy. Stanęliśmy w towarzystwie praktycznie samych TIR-ów. Wyskoczyłam z auta i posypały się komendy: Wercia i Tomek, zabawiajcie Marcinka;); Wojtusiu, Ty się nie ruszaj.
Oczywiście Marcinek wylądował w foteliku na zewnątrz (na szczęście był spokojny i zrelaksowany), Wercia i Tomek także (sami bardzo chętnie wyszli z auta - zapach wymiocin powalał). Dalej kolejno: mój plecak, fotelik Tomka, wózek (był pod nogami chłopców - ucierpiał).
Potem zabrałam się za Wojtusia, który z powodu zakazu ruszania się, siedział w zabawnej pozie. Wyglądał jak fakir. Wywołało to rozbawienie nas wszystkich.
Mój plan był taki, by wyjąć go w foteliku, na zewnątrz oczyścić i przebrać. Przedtem jednak chciałam zaprać fotel w samochodzie. Wilgotne chusteczki dla dzieci okazały się nieocenione.:)  Wymagało to wysiłku, ale wystawiłam go i najpierw zabrałam się za czyszczenie fotela. Na szczęście wieczór był bardzo ciepły. Już wtedy zaczął się przy nas kręcić piesek, dosyć młody, rudawy wielorasowiec. Moje działania posuwały się. Po fotelu samochodowym na warsztat poszedł Wojtuś. Wycieranie, mycie, przebieranie. Na nasze szczęście większość zawartości Wojtusiowego żołądka trafiła na siedzisko jego fotelika, a nie na jego garderobę. Fakt od pasa w dół trzeba było się przebrać, ale to niewiele. Piesek łasił się przy nas cały czas. Dzieci miały radochę niesamowitą. Najbardziej nie mógł się od niego odgonić Wojtuś. No i stało się coś, co gdzieś mi po głowie chodziło. Tenże kundelek zaczął wylizywać zawartość fotelika, lizał Wojtka najpierw, a gdy ten wstał, ostro zabrał się za jego fotelik. Zanim przebrałam Wojtusia, fotelik był już wylizany "do czysta" - jeśli można tak powiedzieć. Wercia i chłopcy na zmianę komentowali: "Mamo, o nie! Ble! Fuj! Jak on może!" itd.
Po chwili, Wercia dodała: "Wiesz mamo, ale ten piesek tak naprawdę zrobił nam dobry uczynek". Stwierdziła, że to pewnie św. Franciszek nam tego pieska podesłał. No i fakt, wystarczy na tę sytuację tylko inaczej spojrzeć. W tych warunkach nigdy bym tak nie wyczyściła tego pokrowca. Ów głodny piesek mocno ułatwił nam sprawę. Boża pomoc przyszłą w piesku...
Po takiej przygodzie uznaliśmy, że teraz już bez postoju jedziemy do celu. Jadąc spytałam Wojtka, czemu nie wymiotował do woreczka, który trzymał w ręce. Na co ten powiedział, że jak przykładał buzię do woreczka to przestawało mu się chcieć wymiotować, a jak odsuwał buzię, to znów go rwało... dlatego wymiotował poza woreczek.;) Masakra.:)
A teraz zaczynamy "wakacyjny" pobyt u Dziadków - bez obecności Dziadków, takie życie. Mam nadzieję, że przetrwam ten czas.:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz