Jakoś nie mogę się z tym pogodzić.
Ktoś powiedziałby, że to tylko kot, ale ten właśnie kot był z nami 10 lat. Myślę, że jej zaginięcie to najgorszy sposób w jaki mogliśmy się z nią rozstać.
Łatwiej byłoby, gdyby zwyczajnie, np. ze starości "zdechła" w domu, została zapakowana w pudełko, zakopana w symbolicznym grobie, dzieci by się z nią pożegnały... A tak, nigdy nie będziemy pewni co się z nią stało, co się ewentualnie dzieje.
Nie mogę sobie darować, że od razu nie zorientowałam się, że jej nie ma. Że stało się to dopiero w porze na wieczorny posiłek, jak nie przybiegła na dźwięk wsypywanej karmy. Dopiero zaczęłam ją nawoływać. Szukanie jej po osiedlu jeszcze tego samego dnia wieczorem nic nie dało. Codzienne szukanie przez kilka kolejnych dni też nie przyniosło żadnego rezultatu. Po prostu jakby przepadła bez śladu.
Zaczynam się obawiać, że jednak już do nas nie wróci. Ja wiem, że jest lato, i że może sobie poradzi, ale to jest kotka, która od kocięcia była w domu... Do tego schorowana. Jedyna nadzieja to, że może ktoś ją znalazł i przygarnął.
Na myśl, że jednak coś jej się stało i umierała gdzieś sama i w bólach, wyć mi się chce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz