Tak sobie pomyślałam, że spróbuję streścić dzień po dniu mój pobyt w górach, do tego "okraszę" te opowieści fotkami.:) Zdjęcia nie są może powalającej jakości, ale z powodów praktycznych zabrałam ze sobą aparat kompaktowy, czyli jak niektórzy zwą - idiotenkamere.:)
Dzień I
W środę po południu dotarłam do Zakopanego. Zameldowałam się na kwaterze i poszłam na dłuższy spacer. Między innymi przeszłam się w okolicę skoczni, no i pooglądałam ją sobie z bliska.
Doszłam do wniosku, że nie warto już wchodzić do Parku, bo dochodziła czwarta. Jako, że już w środę wiał halny, na dole było to dobrze czuć.:) Włosy stawały dęba, i można było się opierać na wietrze... Ja akurat lubię jak wieje, dlatego była to dla mnie dodatkowa "przyjemność".:)
Doszłam do wniosku, że nie warto już wchodzić do Parku, bo dochodziła czwarta. Jako, że już w środę wiał halny, na dole było to dobrze czuć.:) Włosy stawały dęba, i można było się opierać na wietrze... Ja akurat lubię jak wieje, dlatego była to dla mnie dodatkowa "przyjemność".:)
Żałuję, że zdjęcia nie oddają mocy tego wiatru...
Mieszkałam niedaleko od Kuźnic, w bardzo bliskim sąsiedztwie klasztoru Bernardynów. Co oczywiście było zamierzone. Zaplanowałam sobie, że codziennie będę chodziła na Mszę św., a potem w góry. W domu, codzienne poranne wstawanie, to dla mnie spory wysiłek. Rano najchętniej leżałabym przynajmniej do dziewiątej.:) A tu proszę, pobudka o 6.15 i wstawanie przychodziło bez trudu. Miałam dużo czasu, więc idąc na poranną Mszę byłam już po śniadaniu. Zapewne dlatego, że zajmowałam się tylko swą skromną osobą.;)
Dzień II
Długa przerwa w wędrówkach sprawiła, że nie miałam pewności ile dam radę przejść. Na czwartek zaplanowałam sobie zatem średnią trasę. Oczywiście taką, by chodząc samotnie po górach nie narażać się na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Mimo głodu i tęsknoty za "wyższymi" wędrówkami, miałam świadomość, że rozsądek musi brać górę. Dlatego postanowiłam: "Żadnych szaleństw".:) Umówiłam się z Mężem, że (by odetchnąć od codzienności) wyruszając na szlak ustawię komórkę offline, i włączę dopiero jak będę schodziła ze szlaku do Kuźnic. Tak też zrobiłam.
Oto zaplanowana trasa:
Kuźnice - Dolina Jaworzynka - Przełęcz między Kopami - Czarny Staw Gąsienicowy - Przełęcz Karb - Zielony Staw - Zejście do Murowańca - Przełęcz między Kopami - Skupniów Upłaz - Kuźnice.
Wyruszyłam zgodnie z planem. Przerwy robiłam sobie wedle uznania i chęci nasycenia się oglądanymi widokami. Jeden z postojów był przy Czarnym Stawie.
Gdy ruszyłam w stronę przełęczy, zagadnęło mnie dwóch chłopaków
(piszę chłopaków, bo na moje oko byli młodzi, około trzydziestki, a może i ciut
mniej). Gdy ich mijałam, rzucili jakieś hasło odnośnie swej słabej
kondycji. Zabrzmiało to dosyć zabawnie, że odezwałam się w temacie i
skomentowałam swój stan. Od słowa do słowa okazało się, że oni planują
iść na Świnicę, ale wahają się z powodu bardzo silnego wiatru.
Muszę wspomnieć, że po drodze, kilka osób zagadywało zarówno mnie, jak i kolegów na temat warunków na górze. Na trasie, gdy mijałam jakąś grupę, słyszałam, jak przewodniczka mówiła, że prognozy przewidują opady deszczu, ponoć miało zacząć padać około siedemnastej. Oczywiście podzieliłam się informacjami pogodowymi. Ponadto skomentowałam ich zamiar tym, że sama bym poszła na Świnicę, gdyby nie fakt, że nie mam z kim... No i dostałam propozycję, by do nich dołączyć. :)
Wiem, wiem... zaraz ktoś mnie zruga, że to było szalenie nierozsądne - dwóch nieznanych mi osobników i ja sama. Ale jakoś czułam, że mogę im zaufać. No i "skleiliśmy" grupę trzyosobową. Okazało się, że jeden kolega jest z Warszawy - Andrzej, drugi z Poznania - Emil. Też poznali się tego dnia. W tym właśnie momencie nastąpiła zmiana planów.:)
Taka oto trasa "wyszła":
Kuźnice - Dolina Jaworzynka - Przełęcz między Kopami - Czarny Staw Gąsienicowy - Przełęcz Karb - Zielony Staw -Świnicka Przełęcz - Świnica - Przełęcz Zawrat - Zmarzły Staw - Czarny Staw Gąsienicowy - Hala Gąsienicowa - Przełęcz między Kopami - Dolina Jaworzynka - Kuźnice.
Na przełęczy musieliśmy się porządnie opatulić, bo bardzo wiało. W ruch poszły wiatrówki, chusty i czapki, oraz u niektórych nawet rękawiczki. (Nawiasem mówiąc postanowiłam, że muszę sobie sprawić takowe na jesienne wyprawy w góry.) Spojrzenie z przełęczy na Zielony Staw i w drogę.
Mieszkałam niedaleko od Kuźnic, w bardzo bliskim sąsiedztwie klasztoru Bernardynów. Co oczywiście było zamierzone. Zaplanowałam sobie, że codziennie będę chodziła na Mszę św., a potem w góry. W domu, codzienne poranne wstawanie, to dla mnie spory wysiłek. Rano najchętniej leżałabym przynajmniej do dziewiątej.:) A tu proszę, pobudka o 6.15 i wstawanie przychodziło bez trudu. Miałam dużo czasu, więc idąc na poranną Mszę byłam już po śniadaniu. Zapewne dlatego, że zajmowałam się tylko swą skromną osobą.;)
Dzień II
Długa przerwa w wędrówkach sprawiła, że nie miałam pewności ile dam radę przejść. Na czwartek zaplanowałam sobie zatem średnią trasę. Oczywiście taką, by chodząc samotnie po górach nie narażać się na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Mimo głodu i tęsknoty za "wyższymi" wędrówkami, miałam świadomość, że rozsądek musi brać górę. Dlatego postanowiłam: "Żadnych szaleństw".:) Umówiłam się z Mężem, że (by odetchnąć od codzienności) wyruszając na szlak ustawię komórkę offline, i włączę dopiero jak będę schodziła ze szlaku do Kuźnic. Tak też zrobiłam.
Oto zaplanowana trasa:
Kuźnice - Dolina Jaworzynka - Przełęcz między Kopami - Czarny Staw Gąsienicowy - Przełęcz Karb - Zielony Staw - Zejście do Murowańca - Przełęcz między Kopami - Skupniów Upłaz - Kuźnice.
Dolina Jaworzynka |
Widok na Dolinę Jaworzynka |
Przełęcz między Kopami |
Na szlaku do Murowańca |
Trasa do Czarnego Stawu |
Czarny Staw Gąsienicowy |
Muszę wspomnieć, że po drodze, kilka osób zagadywało zarówno mnie, jak i kolegów na temat warunków na górze. Na trasie, gdy mijałam jakąś grupę, słyszałam, jak przewodniczka mówiła, że prognozy przewidują opady deszczu, ponoć miało zacząć padać około siedemnastej. Oczywiście podzieliłam się informacjami pogodowymi. Ponadto skomentowałam ich zamiar tym, że sama bym poszła na Świnicę, gdyby nie fakt, że nie mam z kim... No i dostałam propozycję, by do nich dołączyć. :)
Wiem, wiem... zaraz ktoś mnie zruga, że to było szalenie nierozsądne - dwóch nieznanych mi osobników i ja sama. Ale jakoś czułam, że mogę im zaufać. No i "skleiliśmy" grupę trzyosobową. Okazało się, że jeden kolega jest z Warszawy - Andrzej, drugi z Poznania - Emil. Też poznali się tego dnia. W tym właśnie momencie nastąpiła zmiana planów.:)
Taka oto trasa "wyszła":
Kuźnice - Dolina Jaworzynka - Przełęcz między Kopami - Czarny Staw Gąsienicowy - Przełęcz Karb - Zielony Staw -Świnicka Przełęcz - Świnica - Przełęcz Zawrat - Zmarzły Staw - Czarny Staw Gąsienicowy - Hala Gąsienicowa - Przełęcz między Kopami - Dolina Jaworzynka - Kuźnice.
Na przełęczy musieliśmy się porządnie opatulić, bo bardzo wiało. W ruch poszły wiatrówki, chusty i czapki, oraz u niektórych nawet rękawiczki. (Nawiasem mówiąc postanowiłam, że muszę sobie sprawić takowe na jesienne wyprawy w góry.) Spojrzenie z przełęczy na Zielony Staw i w drogę.
Ruszyliśmy. Szczyt w chmurach na poniższym zdjęciu, to oczywiście Świnica. Mam takie szczęście, że jeszcze nie zdarzyło mi się wejść i pooglądać panoramy Tatr. Za każdym razem będąc na tym szczycie siedziałam w chmurach. Niezależnie od pory roku. Jak już uda mi się posiedzieć na szczycie w słońcu, na pewno zapamiętam ten dzień.:)
Tutaj uzupełniliśmy zapasy wody.:)
Wracam do opowiadania.
Oczywiście ustaliliśmy, że jak dojdziemy do Świnickiej Przełęczy, to zdecydujemy co robimy. Czy idziemy dalej, czy zawracamy. Na przełęczy spotkaliśmy grupę sześciu młodych chłopaków, którzy również rozważali Świnicę. Zamieniliśmy kilka zdań. Zobaczyli, że my podchodzimy i zdecydowali się również. Z nimi mijaliśmy się na całej trasie. Na podejściach byli szybsi, ale przy zejściach my mieliśmy przewagę. Kiedyś ktoś mi powiedział, że doświadczenie w chodzeniu po górach widać właśnie na zejściach. Ci chłopcy nie czuli się pewnie przy schodzeniu, ale dużego plusa bym im dała za brak brawury i duży rozsądek. Ostatnie spojrzenie, już idąc w chmurach.
Wiatr był nieprzeciętny. Szliśmy dużo - po prostu - na czworaka, a nawet były chwile, że musieliśmy "przytulić się" do skał i przeczekać podmuch. Ale było warto.
Z tego dnia więcej zdjęć nie mam, bo jak po tym zdjęciu schowałam aparat do plecaka, to wyjęłam go dopiero w pokoju.:)
Szczyt został zdobyty. Tam zjedzone przepyszne kanapki. Oczywiście w chmurach.:)
Wracaliśmy Zawratem, gdzie leżał śnieg, który spadł w zeszłym tygodniu. Schodziliśmy dobrym tempem rozmawiając luźno o życiu. Zadziwia mnie, że czasem spędzając z kimś zaledwie kilka godzin, tak dobrze można się czuć. Miało się wrażenie, jakbyśmy byli na nie jednym wspólnym szlaku. Dłuższy postój zrobiliśmy już przy Czarnym Stawie, no i się zagadaliśmy. Zaczęło kropić. (Było lekko po 17.00) Chłopcy wracali tylko do schroniska, więc mieli blisko, ja musiałam zejść do Kuźnic. Pożegnaliśmy się i wstępnie umówiliśmy, że jeśli jutro dotrę do dziewiątej do Murowańca, to wyruszymy na szlak razem. Wstępnie planowałam dwa warianty tras, które jak się okazało, częściowo pokrywały się z planami kolegów. Mieliśmy rano ustalić kompromisową trasę.
Ruszyłam w dół. Na przełęczy między Kopami zaczęło już solidnie padać. Co ja mówię zaczęło lać! Pomyślałam sobie - masz babo przygodę! Schodzisz sama ze szlaku, w deszczu! Ściemnia się w tempie piorunującym. Super, że jest latarka, ale... Wyobraźnia zaczęła się oczywiście silnie aktywować. Tak to jest, jak swego czasu dużo się czytało thrillerów i kryminałów. Przypomniałam sobie, że kilkanaście lat temu, w którejś z dolin tatrzańskich grasował gwałciciel, który do chat juhasów ściągał swoje ofiary. A ja przecież takie chaty będę mijała... Adrenalina zrobiła swoje. Tempo miałam zawrotne, część szlaku przebiegłam modląc się półgłosem. Lało strasznie. Wróciłam na kwaterę przemoczona całkowicie. Ale wróciłam także szalenie zadowolona, choć zmęczona. Rozłożyłam wszystkie rzeczy do suszenia. Gorący prysznic, coś ciepłego na kolację i SPAĆ...
Pomyślałam sobie, że chyba Pan Bóg zesłał mi dwa Anioły (dwóch sympatycznych, kulturalnych ludzi, którzy mi towarzyszyli), bym mogła pójść na trasę o której marzyłam.
Tutaj - dla cierpliwych, którzy przebrnęli przez tego posta - rozwiązanie zagadki.:)
Miałam całą wyprawę z kilku dni opisać w jednym wpisie, ale doszłam do wniosku, że trzeba to podzielić.
Tutaj uzupełniliśmy zapasy wody.:)
Jak widać, zaczynało się już chmurzyć.
A tutaj mała zagadka. Na tym zdjęciu spacerują dwie kozice. Kto jest spostrzegawczy dostrzeże je. Życzę powodzenia!:)Wracam do opowiadania.
Oczywiście ustaliliśmy, że jak dojdziemy do Świnickiej Przełęczy, to zdecydujemy co robimy. Czy idziemy dalej, czy zawracamy. Na przełęczy spotkaliśmy grupę sześciu młodych chłopaków, którzy również rozważali Świnicę. Zamieniliśmy kilka zdań. Zobaczyli, że my podchodzimy i zdecydowali się również. Z nimi mijaliśmy się na całej trasie. Na podejściach byli szybsi, ale przy zejściach my mieliśmy przewagę. Kiedyś ktoś mi powiedział, że doświadczenie w chodzeniu po górach widać właśnie na zejściach. Ci chłopcy nie czuli się pewnie przy schodzeniu, ale dużego plusa bym im dała za brak brawury i duży rozsądek. Ostatnie spojrzenie, już idąc w chmurach.
Wiatr był nieprzeciętny. Szliśmy dużo - po prostu - na czworaka, a nawet były chwile, że musieliśmy "przytulić się" do skał i przeczekać podmuch. Ale było warto.
Z tego dnia więcej zdjęć nie mam, bo jak po tym zdjęciu schowałam aparat do plecaka, to wyjęłam go dopiero w pokoju.:)
Szczyt został zdobyty. Tam zjedzone przepyszne kanapki. Oczywiście w chmurach.:)
Wracaliśmy Zawratem, gdzie leżał śnieg, który spadł w zeszłym tygodniu. Schodziliśmy dobrym tempem rozmawiając luźno o życiu. Zadziwia mnie, że czasem spędzając z kimś zaledwie kilka godzin, tak dobrze można się czuć. Miało się wrażenie, jakbyśmy byli na nie jednym wspólnym szlaku. Dłuższy postój zrobiliśmy już przy Czarnym Stawie, no i się zagadaliśmy. Zaczęło kropić. (Było lekko po 17.00) Chłopcy wracali tylko do schroniska, więc mieli blisko, ja musiałam zejść do Kuźnic. Pożegnaliśmy się i wstępnie umówiliśmy, że jeśli jutro dotrę do dziewiątej do Murowańca, to wyruszymy na szlak razem. Wstępnie planowałam dwa warianty tras, które jak się okazało, częściowo pokrywały się z planami kolegów. Mieliśmy rano ustalić kompromisową trasę.
Ruszyłam w dół. Na przełęczy między Kopami zaczęło już solidnie padać. Co ja mówię zaczęło lać! Pomyślałam sobie - masz babo przygodę! Schodzisz sama ze szlaku, w deszczu! Ściemnia się w tempie piorunującym. Super, że jest latarka, ale... Wyobraźnia zaczęła się oczywiście silnie aktywować. Tak to jest, jak swego czasu dużo się czytało thrillerów i kryminałów. Przypomniałam sobie, że kilkanaście lat temu, w którejś z dolin tatrzańskich grasował gwałciciel, który do chat juhasów ściągał swoje ofiary. A ja przecież takie chaty będę mijała... Adrenalina zrobiła swoje. Tempo miałam zawrotne, część szlaku przebiegłam modląc się półgłosem. Lało strasznie. Wróciłam na kwaterę przemoczona całkowicie. Ale wróciłam także szalenie zadowolona, choć zmęczona. Rozłożyłam wszystkie rzeczy do suszenia. Gorący prysznic, coś ciepłego na kolację i SPAĆ...
Pomyślałam sobie, że chyba Pan Bóg zesłał mi dwa Anioły (dwóch sympatycznych, kulturalnych ludzi, którzy mi towarzyszyli), bym mogła pójść na trasę o której marzyłam.
Tutaj - dla cierpliwych, którzy przebrnęli przez tego posta - rozwiązanie zagadki.:)
Miałam całą wyprawę z kilku dni opisać w jednym wpisie, ale doszłam do wniosku, że trzeba to podzielić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz