Ostatnie dni przebiegły dosłownie.
Marcinkowe szczepienie, mój lekarz i kilka innych tematów mamy za sobą. Wczorajszy festyn afrykański w przedszkolu już za nami. Dzisiaj jestem jak przysłowiowa dętka. Mam tak co kilka dni. Wiem, że to normalne, bo nie da się wyłączyć z życia codziennego, a przemęczony organizm też potrzebuje wytchnienia.
Dzisiejszej nocy minęło dwa lata jak urodził się Marcinek. Oficjalnie, z tortem będziemy świętować za tydzień. Uroczystość przełożona ze względu na nieobecność Werci, poza tym Dziadkowie przyjadą. Tak patrzę na niego i nie mogę się nadziwić, że to już dwa lata. Minęło momentalnie.:)
W środę Wercia dostała od nas list na zielonej szkole. Wahaliśmy się czy pisać, bo doszły nas słuchy, że poczta dochodzi z dużym opóźnieniem. Ale zaryzykowaliśmy. Polecony priorytetowy "wyszedł" we wtorek rano a w środę już dotarł do celu - modelowo!;)
Najzabawniej było "zapełnić" ten list treścią. Już tak dawno nie pisałam tradycyjnych listów, że jak usiadłam przed kartką to pojawiła się pustka. Do tego prawie codziennie kilka słów przez telefon. Wszystko wiadomo na bieżąco... ale udało się. Chwila namysłu i list o tym, czego tutaj, nie będąc przy nas, nie może zobaczyć. Dziecko zadowolone, my również. Jak Wercia zadzwoniła w środę wieczorem, to usłyszałam, że z całej klasy tylko dwie osoby dostały listy - ona i jeszcze jeden chłopiec. Miło, bo po latach będzie to wspominać z czułością.:)
Ok, zmykam do codzienności.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz