Ten rok jest dla mnie czasem próby w kwestii cierpliwości. Nie wiem
jeszcze jaki to wszystko ma cel, ale wierzę, że będzie mi dane poznać
powód.
Minął miesiąc - dokładnie wczoraj.
Spod pralki 24 maja polała się woda. Na nasze szczęście (lub nieszczęście) kupując pralkę zdecydowaliśmy się na opcję pełnej ochrony i 5 letniego ubezpieczenia. Następnego dnia (25 maja) zgłosiliśmy do ubezpieczalni awarię pralki. Oczywiście procedury sprawiły, że fachowiec pojawił się dopiero we wtorek, czyli 30 maja i stwierdził, że jest pęknięty zbiornik. Mamy czekać. W mailu radośnie obwieszczono nam, że do 14 czerwca powinna do serwisu dotrzeć potrzebna część.
Można się domyślić, jak funkcjonuje rodzina 7 osobowa bez pralki... Na szczęście Bóg czuwa, i znalazł się Ktoś, kto pożyczył pralkę...
Ku naszemu pozytywnemu zaskoczeniu, 9 czerwca okazało się, że przyjedzie fachowiec i naprawi pralkę. Przyjechał, naprawił i kazał przez kilka godzin nie ruszać, bo musi coś, czym kleił wyschnąć. Czekamy. Wieczorem puszczamy pranie i... spod pralki dalej się leje.
Trzeba czekać do poniedziałku i kolejne zgłoszenie - reklamacja naprawy. Trzy dni czekania i 13 czerwca przychodzi kolejny Pan z serwisu. Okazuje się, że ten co przekładał zbiornik nie podłączył jakiegoś węża... Naprawia. Woda się nie leje, ale... sączy, na tyle subtelnie, że mokra podłoga zostaje zrzucona na kąpiące się w łazience dzieci. Czternastego jedno pranie, piętnastego przerwa, szesnastego drugie pranie, siedemnastego trzecie pranie i znów wycieka woda, teraz już konkretnie. Na tyle, że parkiet przy łazience lekko puchnie.:(
Znów trzeba czekać do poniedziałku by zgłosić usterkę - reklamację reklamacji naprawy. Na zgłoszenie Pani w ubezpieczalni odpowiada: "...w przeciągu 2-3 dni ktoś z serwisu skontaktuje się z Panią...". Nie wytrzymałam. Zareagowałam stanowczo, ale bardzo kulturalnie. Skomentowałam przebieg usterki, tryb naprawy, warunki ubezpieczenia, szybką obsługę i zadowolenie klienta, które ponoć gwarantują. Przynajmniej była reakcja, bo w przeciągu dwóch godzin zadzwoniła Pani z serwisu i oznajmiła, że w środę (21 czerwca), będzie serwisant. Owszem był, stwierdził, że to "błąd ludzki" - jego kolega nie dokręcił czegoś na grzałce. On to dokręcił, kazał poczekać, aż pralka przeschnie i zapewnił, że teraz, to już pralka będzie śmigać.
Poczekałam do wieczora... nastawiłam pranie, dość sprawnie poszło (wręcz o wiele za sprawnie - bardzo szybko została wyprana zawartość), pranie przy wyjmowaniu było wyjątkowo zimne... Hm... Oczywiście u mnie w głowie zabłysła już czerwona lampka. Testuję dalej - włączam kolejny program, bo przecież trzeba nadrobić pranie z kilku dni (pożyczona pralka już została odłączona, bo nasza miała "śmigać")... Teraz to już był ekspres, 10 minut, ciągłe dolewanie wody i... zakończenie prania. Myślę sobie - pewnie coś fiksuje przez te wszystkie naprawy. Odłączyłam na jakiś czas pralkę z sieci, następnie nastawiłam timer, na poranne pranie. Po dziesięciu minutach pralka sygnałem dźwiękowym obwieściła zakończenie procesu. I tak trzykrotnie. OK - Poczekam do rana.
Rano jeszcze kolejna próba nastawienia jakiegokolwiek programu (choć bez wielkich nadziei) i oczywiście totalne fiksowanie programatora. Dobrze, że zanotowałam telefon do serwisu. Tuż po siódmej zadzwoniłam do serwisanta (przerwałam mu śniadanie). Oczywiście czwartek został już rozplanowany u klientów, więc pan miał się pojawić w piątek rano (czyli między 9.00 a 10.00).
W piątek serwisant zdecydował, że zabierają pralkę do zdiagnozowania, i tam podejmą decyzję co do naprawy. Są dwie możliwe usterki - spalona grzałka, albo zepsuł się programator. Dzwoniłam dziś przed południem z prośbą o informację co dalej. Na razie cisza - serwis milczy, a ja miesiąc nie mam swojej pralki...
Refleksji nasuwa mi się kilka, ale powstrzymam się z wyrażeniem ich do czasu, aż odzyskam sprawną pralkę.
Myślę, że niebawem opiszę, ile trwa naprawa samochodu... ;)